Konkurs na opowiadanie

„O CZYM OPOWIEDZIAŁBY PARAFIALNY KOŚCIÓŁ, GDYBY POTRAFIŁ MÓWIĆ?”  
    
    Pytanie zawarte w tytule styczniowego konkursu uzyskało wiele odpowiedzi. Było ono skierowane do naszej gimnazjalnej młodzieży i miło nam ogłosić, że laureatami konkursu zostali:
1.    Beśka Martyna kl. 3A WELMA
2.    Freus Roksana  kl. 1A KOLOROWA TĘCZA
3.    Krysiak Weronika kl. 2B ALEGORIA

Wyróżnienia otrzymują:

  •     Przydacz Jakub kl. 3B
  •     Ochocka Aleksandra kl.3B
  •     Foltyńska Ewelina kl.3A
  •     Michałowska Anita kl.3A

Praca laureatki konkursu oraz fragmenty nagrodzonych opowiadań prezentujemy poniżej.

Jury postanowiło wyróżnić pracę nadesłaną poza konkursem i podpisaną pseudonimem WIKI ( zgodnie z wolą autora pozostaje on anonimowy).


Agata Majchrzak

 

1 miejsce - Beśka Martyna (Welma)

Jestem kościołem, cichym i spokojnym. Drzwi raju otwieram. U mnie człowiek na nowo się rodzi, u mnie oczyszcza sumienie i uwalnia duszę od zła i niemocy. Kiedyś na mym miejscu stał inny kościół, drewniany. Został on jednak zburzony. Teraz ja jestem tutaj i otwieram zamknięte drzwi do krainy wiecznego życia. Zaprojektował mnie Tadeusz Mankiewicz, a budowę mą rozpoczęto w roku 1895. Jestem obiektem murowanym, utrzymanym w stylu neogotyckim. Konsekrował mnie biskup kujawsko-kaliski Stanisław Zdzitowiecki 28 kwietnia roku 1913.
    Przede wszystkim chciałbym opowiedzieć wam o czasach wojny. Walki pozostawiły po sobie trwały ślad nie tylko w psychice ludzkiej, ale również w wielu obiektach i miejscach. Podczas I wojny światowej byłem jeszcze maluchem. Upłynęły dopiero trzy lata od ukończenia mojej budowy, gdy czarne chmury nadciągnęły nad Polskę. Wpadły wręcz w mą duszę, w środek mnie przez wysokie,  oszklone okna. Tuż przed jej wybuchem ludzie coraz częściej gościli w mych ścianach. Modlili się, by nie doszło do rozlewu krwi. Widziałem zmartwione matki, drżące ze strachu o swe pociechy. Widziałem płaczące kobiety modlące się w intencji swoich mężów. Byli też mężczyźni,  ze złożonymi rękami prosili Boga o pomyślność w czasie walk. Tylko dzieci, śmiejąc się, biegały między ławkami. Pewnego dnia, najgorsze koszmary stały się rzeczywistością, wybuchła wojna.  Zamawiano msze za bliskich walczących o nasz kraj. Niektórzy chyba  zwątpili, ponieważ nie odwiedzali już Domu Bożego. Któregoś dnia zostałem ostrzelany. Ściany nie mogły nic poradzić na serię pocisków. Cegły cierpiały cicho, milcząc zawzięcie. Na pamiątkę tego wydarzenia wmurowany został pocisk nad wejściem do mej zakrystii. W okresie międzywojennym do kościoła przychodzili ludzie, którzy cieszyli się z zakończenia konfliktu. Jednak wierzący nadal modlili się za ojczyznę, gdyż w dalszym ciągu byli niespokojni o jej losy. W niektórych sercach dominował smutek spowodowany utratą bliskich. Ludzie modlili się cicho i spokojnie, wojna nauczyła ich pokory. Najskrytsze  prośby wiernych  „płynęły” ku aniołom namalowanym na suficie. Po 21 latach ciszy i spokoju, pozornego spokoju, bo wciąż trwała batalia, plebiscyty i powstania, rozpoczęła się 1 września II wojna światowa. Już na początku napaści okupant zamienił me pierwotne przeznaczenie i ze świątyni uczynił areszt. Następnie wywoził więźniów na przymusowe roboty. Po dwóch latach zła i okrucieństwa dokonywanego w Domu Bożym, skończyła się moja rola jako więzienia. Nie miałem jednak pełnić poprzedniej funkcji. W latach 1941-1945  mury me nie przechowywały ludzkich pragnień i próśb, lecz zboże. Moje wnętrze zamiast pokarmem dla duszy stało się pożywieniem dla ciała . Cóż miałem zrobić? Musiałem zaakceptować daną sytuacje. Co  innego mi pozostało?
    Na szczęście po zakończeniu wojny przywrócono mi moją dawną rolę i świetność. Po dziś dzień gromadzę ludzi. Choć czasy się zmieniły nadal pozostaję tym, kim być miałem: ostoją dla dusz człowieczych. 

 

2 miejsce - Freus Roksana (Kolorowa tęcza)

Kochani, to ja, Kościół Nawiedzenia NMP w Ruścu. Widzę i słyszę wszystko co dzieje się w moim wnętrzu. Już od stu lat was obserwuję.
Zdążyłem zauważyć, że każdy człowiek jest inny. Ludzie przychodzą do mnie, żeby spotkać się z Jezusem. Uczestniczą aktywnie w mszach, modlą się, śpiewają. Najbardziej lubię małe dzieci. Są takie kochane. Pamiętam pewne zdarzenie, gdy w okresie Postu, przed ołtarzem leżała figura Jezusa. Mały chłopczyk przypatrywał się jej. Nagle wziął kartkę leżącą na ławce i okrył nią Jezusa. Bardzo wzruszyło mnie to, że tak małe dziecko zaopiekowało się drugą osobą. Lubię, gdy w moim wnętrzu rozlega się śpiew dzieci, młodzieży i dorosłych. Wszystko wydaje się wtedy takie radosne. Uwielbiam wszystkie święta, ponieważ wtedy odwiedza mnie wielu gości.
Na Boże Narodzenie rodzice dzieci, które mają przystąpić do I Komunii Świętej, przygotowują piękną szopkę. Przed Wielkanocą budują grób Jezusa, przy którym straż pełnią "Turkowie".
W każdą I Komunię Świętą i dniach kiedy młode pary biorą ślub, jestem cudownie przystrojony kwiatami. Czuję się taki wyjątkowy.
Niestety, nie zawsze jestem szczęśliwy. Są chwile, gdy jest mi bardzo smutno. To te momenty, kiedy pewne osoby pojawiają się u mnie ostatni raz. Tak jak bliscy zmarłego żegnają się z nim ostatnią mszą pogrzebową, tak ja również mówię im do widzenia.
Kochani moi, gdyby Was nie było, byłbym bardzo smutny. Kiedy do mnie przyjdziecie następnym razem pamiętajcie, ja Was słyszę i widzę.

 

3 miejsce - Krysiak Weronika (Alegoria)

 Rusiec, dnia 1 września 1939 roku.
Helenka  założyła na swoje małe stópki szare, aksamitne pantofelki.  Mama delikatnymi ruchami szczotki przeczesywała jej włosy. Posmyrała ją za uchem. Miała takie mięciutkie opuszki palców. Dziewczynka zsunęła się z krzesła i raźnym krokiem podeszła do okna. Zbliżał się wieczór. To ostatni moment, aby zerwać kilka polnych kwiatów do wazonu. Babcia na pewno się ucieszy, pomyślała. Nie mówiąc nic nikomu wybiegła z domu trzymając w ręku wiklinowy koszyczek. Nocna rosa spływała z traw prosto na jej różowe rączki. Stokrotki, fiołki, kaczeńce… Znalazła tylko jedną niezapominajkę. Rosła sobie samiuteńka otoczona gąszczem chwastów. Smutny kwiatuszek, zginie tam jeszcze. Zerwała go i schowała do kieszeni białego fartuszka. Przymrużyła powieki i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy wydawane przez owady. Świerszcze skakały wokół niej wesoło i wygrywały radosną melodię na „ maleńkich skrzypcach”, jak jej się wtedy wydawało. Trwała tak kilka minut, gdy jakiś inny dźwięk przyciągnął jej uwagę. Był głośniejszy, bardzie j wyraźny. Może to bąk? Tak, pewnie tak, bąki też tu latają. Nie przejmując się, dalej pląsała po łące podśpiewując pod nosem przeróżne piosenki. Ziemia pod nią zaczęła drżeć. Zatrzymała się. Na niebie pojawiło się jakoś więcej gwiazd. O, a na dodatek spadają i jest ich tak dużo!- szeptała do siebie. Czego by tu sobie życzyć? Usiadła na kamieniu i zaczęła się zastanawiać. Myśli zaczęły jej się plątać, gdy z oddali jakieś stłumione głosy zaczęły kogoś nawoływać. Uniosła podbródek.Las, kilka metrów od niej. Pali się. Wszystko się pali. Nie tego chciałam. Oburzona otrzepała sukienkę, a w jej oczach wezbrały łzy. Kilka z nich przetarło ścieżkę po policzku. Tępy ból wezbrał jej w płucach. Ze wszystkich stron otaczał ją dym. Gdzie jest mój dom? W tym momencie rozległo się bicie dzwonów. Tam. W tę stronę pójdę. Po drodze jej sukienka zaczepiła się o krzak jałowca, kawałek materiału pozostał na jego gałęzi.  Kaszląc i dusząc się dotarła w końcu do bramy kościelnej. Nareszcie mogła nabrać świeżego powietrza. Jej ubranko miało swąd spalenizny, cała była przyprószona popiołem, a siniaki na jej nogach robiły się coraz większe. Skradając się na paluszkach wślizgnęła się do zimnego wnętrza Domu Bożego. Ku jej zdziwieniu było w nim bardzo dużo osób. Wszyscy byli niespokojni. Jedni zaciskali pięści, inni rozkładali ręce. Bała się spojrzeć na ich twarze. Powolutku przecisnęła się do siódmej ławki. Siedziało w niej kilka kobiet. Musiała zająć miejsce obok leciwej, pomarszczonej babci w kwiecistej chuście. Zrobiła to niechętnie, ponieważ przypominała jej ona Babę Jagę z bajki, którą straszono ją, gdy była niegrzeczna.  Pośrodku ołtarza widniał wizerunek pięknej Pani. Tylko ona była tutaj uśmiechnięta. Trzymała w objęciach swojego synka, wyglądało to tak, jakby jej ramiona były całym jego światem. Ależ ja mu zazdroszczę- powiedziała sama do siebie. Mnie nie ma teraz kto przytulić. Wyrwało jej się pojedyncze łkanie. „ (…) Módl się za nami wszystkimi teraz i w godzinę śmierci naszej amen” powtarzało kilkadziesiąt głosów. W jednej chwili wszyscy zamilkli. Zapadła martwa cisza. Nawet deski w podłodze nie odważyły się zaskrzypieć. Nagle kakofonia dźwięków zabrzmiała nad zgromadzonymi. Jakby tysiąc ważek przeleciało nad świątynią. Jakiś mężczyzna z czarnymi wąsami oznajmił donośnym głosem: samoloty. Powstał jeden wielki harmider. Wszyscy lgnęli do drzwi. Przyklękali na jedno kolano bądź czynili znak krzyża i znikali w czerni nocy. Lenka kompletnie ich nie rozumiała. Kilkanaście minut później wnętrze opustoszało. Tylko staruszka obok niej cały czas przesuwała czerwone paciorki różańca. Do uszu małej dochodziły urywane odgłosy pochodzące z wioski. Wycie psa, płacz dziecka, brzęk tłuczonego szkła, krzyk matki, strzał. Palce u nóg zaczęły ją mrowić, jej ręce pokryły się gęsią skórką. Czuła, że coś jest nie tak.
- Starowinko, boję się. A co jeśli ten kościół się zawali?
- Dziecko, już niejeden próbował mu w tym pomóc, a on nadal stoi. – odpowiedziała babcia- Widzisz to sklepienie, tam, u góry?
Pokiwała główką machając przy tym ciemnymi loczkami.
- A widzisz tam kogoś?
- Dwa namalowane anioły. Mają rozłożyste skrzydła i długie, majestatyczne szaty, ale to tylko obrazy.
- Masz rację. A teraz popatrz na ściany tego miejsca. To tylko budowla. Prawdziwe anioły mieszkają w niebie, a prawdziwy Kościół znajduje się w Twoim i w moim serduszku.
- Chciałabym, aby ktoś często je odwiedzał.- oznajmiła dziewczynka, ziewając.
- Któż taki? – spytała Babuszka.
Mała palcem prawej ręki wskazała przestrzeń przed sobą.
- Nikogo tu nie ma. – starsza pani rozejrzała się wokół.
- Może nie umie Babuleńka patrzeć?

Helenka i towarzysząca jej starsza pani prawdopodobnie zginęły tego samego dnia z rąk Niemców. Dokładne przyczyny ich śmierci nie zostały ustalone. Ich krewni przeżyli II Wojnę Światową. Matka dziewczynki do końca swoich dni trzymała w szkatułce niezapominajkę, którą każdego dnia wyjmowała i wąchała, mimo iż ona już dawno straciła swój zapach. Twierdziła, że dzięki temu może znaleźć się bliżej córki. Na pamiątkę wydarzeń z tego okresu, w parafialnym kościele pod wezwaniem NNMP w Ruścu, nad Zachrystią został wmurowany jeden z pocisków.

Praca wyróżniona - Wiki

Szczęść Boże!
To ja, Wasz Kościół. Zdziwieni? .... Tak, ja potrafię mówić. Często to robię, ale może mnie nie słyszycie? ..... no tak, to możliwe, jeśli mówiłem, to bez głosu ... albo bardzo, bardzo cicho. Ale dziś, w roku moich pięknych urodzin chcę się wygadać, może nawet pokrzyczeć.
Wkrótce „stuknie” mi setka, ale ani myślę czuć się staro...... o, właśnie, jak będziecie mi składać życzenia i śpiewać, to pamiętajcie – 1000 lat, nie 100!
Znacie mnie wszyscy, ale czy do końca? Wiecie, kim naprawdę jestem? Dziś Wam to opowiem, bo przy takich urodzinach zebrało mi się na wspomnienia, żebyście już o mnie nie myśleli, jak o starym mruku.
Ja, Kościół, to nie tylko ten piękny, zadbany budynek z ołtarzami, rzeźbami, witrażami, freskami, krętymi schodami na chór ...... Ja, to dużo, dużo więcej.
Jako budowla czuję się świetnie: stoję mocno na nogach, jestem czysty, wystrojony, nie moknę.... no, może czasem trochę  marznę. Moje serce zdrowe jak dzwon bije nie tylko od święta. Jestem gościnny, codziennie zapraszam Was do stołu – miejsca przy nim zawsze dosyć. Głos mam silny jak organy, wzrok sokoła i słuch nienaganny, a nade wszystko doskonałą pamięć (no to widzicie, że mimo setki nie ma tu mowy o starości).
Gdy byłem dzieckiem, uwielbiałem wszystkie święta: Boże Narodzenie z szopką, Wielkanoc z kohortą rzymską przy grobie, ze święconką, roraty w zimowy ciemny poranek w czerwonym płaszczyku, Boże Ciało z procesją do 4 ołtarzy, święcenie wianków i ziół, śpiewy na chórze, różaniec w półmroku przy wtórze wichru szalejącego za oknami. A nade wszystko lubiłem oczywiście odpusty, szczególnie ten lipcowy – ach, te cudeńka na straganach, piłka na gumce, cukrowa wata, karuzela, lodów do syta, kapiszony i korkowce.
Jako nastolatek to nawet przestrajałem się trochę na te święta – żeby ładnie wyglądać na rezurekcyjnej lub bożociałowej procesji, żeby podobać się księdzu i sąsiadom. Z wiekiem patrzyłem i na nich.... hmm, może nawet czasem byłem wścibski i moje oczy widziały wszystko: czy sąsiad już się nawrócił, czy był u spowiedzi, jak się zachowują jego dzieci?
I niepostrzeżenie wszedłem w dorosłe życie ..... i różnie to bywało.
Jednakże mimo swoich słabości wędrowałem przez drogi zasypane śniegiem, po ciemku, w mróz, w deszcz, słońce i pod wiatr. Wędrowałem dobrowolnie, by czerpać siłę na każdy dzień. Upadałem i podnosiłem się znowu. I tak do dziś się trzymam. Teraz mi wygodniej, bo mogę podjechać: kiedyś furmanką lub rowerem, teraz wygodnym samochodem.
Lecz choć mi teraz łatwiej i mam wszystkiego do syta, coraz częściej wracam pamięcią do magii tamtych lat, gdy ciało po spowiedzi było lżejsze od powietrza, gdy choinka inaczej pachniała, jajko święcone było skarbem odkładanym na ostatni kęs, jedna pomarańcza w roku miała zapach, jakiego nie ma nawet w najlepszej perfumerii.... czyżbym się poddał melancholii? Tak się zdarza w dniu takich urodzin.
Pewnie już poznaliście, kim jestem? Tak, ja Kościół, to po prostu Wy wszyscy – od najmniejszego ochrzczonego niemowlęcia po sędziwego starca – ze wszystkimi cnotami, wadami, słabościami i sukcesami. Kościół to księża, parafianie, wspólnota, budynek – dom  Boga w Trójcy Przenajświętszej na ołtarzu.
Dużo przez te lata myślałem i zrozumiałem, że jestem bardzo ważny i potrzebny: na co dzień – jako miejsce modlitwy, chrztów, ślubów, pożegnań; w czasach wojen i zniewolenia – jako oaza bezpieczeństwa i nadziei ... i takim chcę być zawsze. Wiem też, że bez Was byłbym nikim – cegłą, farbą i dachówką tylko.
Żyłem pięknie, raz tylko groziło  mi niebezpieczeństwo, gdy chcieli mnie zamknąć. Na szczęście Pani Rusiecka i wielu z Was nie pozwoliło na to. I dobrze się trzymam duchowo i fizycznie, i jestem z Was (z Nas?) dumny. Wasze piękno i siła są moją radością a moja radość to Wasza siła. Zliczyć tych wszystkich wydarzeń nie potrafię.
Chcę żyć na wieki, by razem z Wami odkrywać tę wielką prawdę, o której pisał kiedyś ksiądz Mieczysław Maliński:
„ON przyjdzie do każdego. Tak, jak przyszedł do nich. Pogrzebany, niechciany, zapomniany albo oczekiwany - w radości lub smutku. Przyjdzie, abyś mógł  GO dotknąć, uwierzyć, że nie na darmo niesiesz krzyż, cierpisz rany, idziesz w samotności. Że nie na darmo.”
No to jestem, żebyśmy tu byli, kiedy do nas przyjdzie.

Praca wyróżniona - Aleksandra Ochocka  (olao97)

Stoję sobie tutaj od 100 lat. Widziałem i przeżyłem wiele. Gdybym potrafił mówić, usłyszelibyście ode mnie niejedną historię.
Dziś, za pomocą pióra, pragnę przelać na papier kilka słów. Chcę wam przedstawić krótki rejestr historyczny naszego Ruśca. Ktoś zapyta: po co?
Po co? Otóż - dla potomnych. Ku pamięci, ponieważ nie każdy doczeka takiego wieku, jakim mnie obdarzył czas.
Nie wiem czy wiecie, ale zostałem wybudowany w latach 1895-1911, a konsekrowany w roku 1913. Historia naszej malowniczej miejscowości sięga aż roku 1386. Nie było mnie jeszcze w tych czasach, lecz z opowiadań moich przodków wiem, że Rusiec nosił nazwę Rusinowice. Ciekawą informacją jest fakt, iż nasza miejscowość w XVI i XVII wieku należała do rodziny Koniecpolskich. Rok 1643 był ważnym okresem, ponieważ w tym czasie został wybudowany mój poprzednik. Arcybiskup gnieźnieński poświecił nową parafię - Rusiec, która otrzymała dwa odpusty: 2 lipca - w dzień Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny i 19 listopada - w dzień św. Elżbiety, której imię nosiła żona Jana Koniecpolskiego. Kilkaset lat później, a krótko mówiąc od roku 1895, zacząłem powstawać ja. Wylewały się fundamenty, wznosiły mury... I tak było do roku 1911. Ze starej świątyni przeniesiono do mnie m.in.: trzy ołtarze, chrzcielnicę, krzyż procesyjny, ambonę, monstrancję i kielich. W tym okresie, nasza parafia posiadała już kościół, plebanię  i organistówkę. Z czasem, a dokładnie w latach 1914-1916, została utworzona Straż Rzymska. Pierwsze zbroje prawdopodobnie były gotowe w roku 1915 lub w 1916, a prezentacja nastąpiła podczas świąt wielkanocnych.
Kolejnym ważnym wydarzeniem, które na pewno zapadło w pamięć naszych pradziadów, była II wojna światowa. Wtedy to - rosnący na rusieckim rynku Dąb Wolności - niemy świadek minionych i dzisiejszych dni Ruśca i jego mieszkańców - zaczął usychać. Jego powolna agonia trwała bardzo długo. Jedyną ostoją, dającą ufność, poczucie wspólnoty i nadziei, byłem ja ? rusiecki kościół, w którym przez pierwsze miesiące, od początków 1940 roku, odbywały się nabożeństwa. Lecz właśnie w tym okresie okupant zamykał świątynie. Ja zacząłem pełnić rolę magazynu zbożowego. Byłem także budynkiem, w którym przejściowo przetrzymywano wysiedlone z gospodarstw miejscowe rodziny. To był trudny czas. Bałem się, że czeka mnie los, jaki spotkał moich kolegów z innych parafii... Wielu z nich nie miało szczęścia. Okupanci "poczęstowali ich" bombami. Mnie się udało.
Od tej pory minęło wiele lat. Dotrwałem do XXI wieku. Dziś przychodzicie do mnie, by pokłonić się mojemu sercu, jakim jest obraz przecudownej Pani Rusieckiej. To wy dajecie mi życie. Dowodem na to jest wasza liczna obecność podczas każdej niedzielnej eucharystii.
Chciałbym wyrazić wdzięczność wam, moi drodzy parafianie. Gdyby nie wy, te wyjątkowe dni nie byłyby tak piękne. Mam na myśli: I Komunię Świętą, Bierzmowanie, Chrzest oraz pozostałe kościelne święta, takie jak: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże Ciało, odpusty i inne ważne uroczystości. To wy wkładacie swój trud i poświęcenie, aby wszystko wypadło jak najlepiej.
Dzięki wam, zostały założone witraże. Dokonano też renowacji obrazu Matki Bożej z Dzieciątkiem. Za każdym razem, kiedy zostaje on odsłonięty, serce mi rośnie, gdy słyszę hejnał, który ubarwia tę krótką, ale jakże dostojną chwilę.
Stojąc na placu Jana Pawła II, wysłuchuję z dumą planów, które mają nastąpić w niedługim czasie. Jest to, m.in., wymiana prezbiterium, które jeszcze bardziej upiększy moje wnętrze.
Obchodząc w tym roku stulecie konsekracji, przy tak dużym zaangażowaniu wiernych oraz księży tutejszej parafii, liczę na to, że szczęśliwie doczekam następnych stu lat.
Na zakończenie życzę wam, abyście trwali w wierze i miłości, i aby każdego dnia czuwał nad wami dobry Bóg, który doprowadzi was do stanu wiecznej szczęśliwości.

Praca wyróżniona - Jakub Przydacz  (Biały)

Jest takie miejsce, w którym czas zatrzymuje się, każdego kto przestąpi próg tego miejsca dotyka tam spokój, znajduje czas na medytację.
W pogoni codziennych problemów i trosk chwile spędzone właśnie tam pozwalają każdemu napełnić serce ukojeniem, otuchą, siłą na dalsze dni naszego życia.
Ilekroć tam wstępujemy, zawsze z ufnością spoglądamy w oblicze Matki Bożej Rusieckiej i tak jak mówi napis umieszczony w górnej nawie "Venite Adoremus -Padnijmy na kolana" składamy cześć naszej Matce i naszemu Zbawicielowi.
Każdy z nas zapewne w oczekiwaniu na mszę świętą wsłuchując się w ciszę rusieckiej świątyni niejednokrotnie zastanawiał się jakie karty historii kryją te mury. Ilu radosnych, wzniosłych, ale także bolesnych wydarzeń były one świadkami.
Trzy lata od jej wybudowania, rok po konsekracji wybucha I wojna światowa, kościół zostaje ostrzelany. Na pamiątkę tych wydarzeń nad drzwiami zakrystii zostaje wmurowany pocisk. Podczas II wojny świątynia zostaje zawłaszczona przez okupantów, pełni funkcję tymczasowego aresztu, później bliżej wyzwolenia zostaje zawłaszczona na magazyn zbożowy. Po wojnie kościół powoli odzyskuje i gromadzi swych parafian na Eucharystii.
Gdyby ściany rusieckiej świątyni mogły mówić usłyszałbyś zapewne kim byli twoi przodkowie, jakie sakramenty święte tu przyjmowali, z jakimi utrapieniami tu przychodzili, o co prosili Boga, za co dziękowali. Kogo im było dane witać w progach twojego kościoła, kogo tu żegnali.
Kościół parafialny pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Ruścu stoi otworem dla każdego z nas!
Wewnątrz zaś czeka na nas Chrystus w Najświętszym Sakramencie i wyciąga do nas ręce, aby ukoić nasze skołatane myśli i serca.
             Wejdź przechodniu! Klęknij-powitaj Chrystusa!
             Później zamknij oczy i wsłuchaj się w ciszę,
             usłyszysz wtedy co szepce do Ciebie świątynia,
             której jesteś nieodłączną częścią.

Praca wyróżniona -  Anita Michałowska (Giuseppe)

Dziś mija 100 lat od momentu mojego powstania. W owym czasie tak wiele doświadczyłem i widziałem, że z powodzeniem mógłbym wydać książkę, w której opisałbym to wszystko. Tak wiele wydarzyło się na przestrzeni lat…  tyle wojen i pokojów, katastrof i sukcesów, wzlotów i upadków… Historia, która pisana była na kartach dziejów przez ostatnie 100 lat jest niezwykle barwna i nierozerwalnie przeplata się z moimi losami.
Moja parafia została erygowana 8 grudnia 1643r. na prośbę miejscowego dziedzica i kasztelana sieradzkiego Jana Koniecpolskiego. W skład nowej parafii wchodziły takie wsie jak :Rusiec, Dąbrowa Rusiecka, Kuźnica, Leśniaki i Wola Wiązowa. Przed powołaniem parafii, wcześniej powstały kościół prawdopodobnie był drewniany oraz należał do parafii w Restarzewie. Następna świątynia została wybudowana w 1642r. również z drewna, jednakże front był murowany. Ja  pochodzę z XX w, moją budowę zakończono w 1911r. Zostałem wzniesiony z cegły, w stylu neogotyckim, według projektu Tadeusza Mankiewicza. Poświęcenie odbyło się 28 kwietnia 1913r. przez biskupa Stanisława Zdzitowieckiego. Nie trudno więc domyślić się, iż w obecnym roku obchodzę 100-lecie konsekracji. Myślę, że najważniejszym  i jednocześnie najgorszym okresem w mojej historii był czas wojen. Podczas pierwszej z nich zostałem ostrzelany, czego pamiątką jest pocisk wmurowany nad wejściem do zakrystii. W trakcie II wojny światowej życie religijne tutaj zamarło. Na początku okupacji Niemcy zamykali ludzi schwytanych w czasie łapanek, a następnie wywozili ich na ciężkie prace do Niemiec. Od listopada 1941 do stycznia 1945 r. pełniłem funkcję magazynu zbożowego. Mieszkańcy parafii byli wysiedlani, a na ich miejsce zostali sprowadzeni ludzie z Wołynia i Ukrainy. Łączyli oni przejęte gospodarstwa i zatrudniali w nich część miejscowej ludności. Posługi religijne w czasie wojny na tym terenie sprawował ksiądz dojeżdżający z Wąsoszy. Z posług tych korzystali także parafianie rusieccy. W domach prywatnych udzielano Sakramentów Świętych. Na niektórych wsiach uczono potajemnie pisać i czytać, jak również katechizowano dzieci. Po wojnie przywrócono moje podstawowe przeznaczenie, czyli znów stałem się Domem Bożym, w  którym gromadzili się wierni przybyli na modlitwę .
Moje wnętrze jest równie bogate co historia. W prezbiterium mieści się jeden z najwspanialszych zabytków – ołtarz główny z początków XVIII w., w którym znajduje się obraz Matki Boskiej Rusieckiej. Ołtarze zostały przeniesione z poprzedniego kościoła. Pośrodku retabulum znajduje się obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem. Zwieńczenie ołtarza ma formę naczółka z figurą św. Elżbiety (mojej patronki) w centrum. W całym mym wnętrzu dominują motywy roślinne. W prezbiterium namalowany jest także obraz Jezusa w czerwonej szacie oraz w koronie cierniowej. Sklepienie to przede wszystkim obrazy z Biblii, aniołowie na obłokach, Baranek na tle gwieździstego nieba. Wszystkie ornamenty są ręcznie malowane. Zabytkowa chrzcielnica z okresu wczesnego baroku zawiera herb Ogończyk. Obecne organy zakupione zostały po wojnie. W latach pięćdziesiątych XX w., staraniami proboszcza ks. Aleksego Płuszki, ufundowano nowe dzwony i obrazy stacji Drogi Krzyżowej (odnowione w 1995r). Na uwagę zasługuje również umieszczony w zakrystii obraz – portret Jana Koniecpolskiego. Jest to kopia wykonana w 1899 lub 1890 r. Obraz utrzymany w tradycji baroku. Na neutralnym tle przedstawia klęczącą postać Koniecpolskiego ze złożonymi do modlitwy rękoma. W nawie głównej występuje sklepienie krzyżowo żebrowe. Nawę tę „wyciągniętą” ku górze ubezpieczają arkady. Łączą one z zewnątrz każdy filar, a same mury wzmocnione są na solidnych skarpach przybudowanych od zewnątrz. Wchodząc do mojego wnętrza stajemy w kruchcie, gdzie znajduje się bardzo ciekawa rzeźba Pana Jezusa na krzyżu pochodząca z końca XIX w. wykonana przez lokalnego twórcę. Umieszczona jest ona na krzyżu drewnianym. Ciało Chrystusa rozpięte na prostych ramionach, dłonie ma otwarte, nogi ugięte w kolanach.
Dziś, pomimo wielu wydarzeń i przezmian, mogę mówić o stabilizacji. Moje przeznaczenie zostało bardzo dokładnie określone i mam nadzieję, że nigdy więcej się nie zmieni. Tak wiele osób przychodzi do mnie, tak wiele wspaniałych wydarzeń miało miejsce właśnie u mnie. Z roku na rok są wprowadzane nowe, korzystne zmiany. Obecnie parafia zrzesza ok. 3200 wiernych, którzy także są zadowoleni z ulepszeń jakie zostają wprowadzane. Za pośrednictwem księży wykształciły się również grupy parafialne takie jak: Bractwo Światła Świętej Elżbiety, ministranci, Żywy Różaniec, KSM – Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, które dają możliwości udzielania się społecznie oraz pogłębiania wiedzy religijnej.

Praca wyróżniona -  Ewelina Foltyńska  (Konwalia)

Kościół to przede wszystkim ludzie. Nie łączy ich miejsce zamieszkania ani kultura. Jedynym ogniwem  łączącym ludzi w kościele jest wiara w Boga. Mimo, że Bóg jest w każdym miejscu na Ziemi kościół jako budynek jest wyjątkowy. Tutaj możemy naprawdę  szczerze porozmawiać z Bogiem i poczuć Jego bliskość. Parafia w Ruścu została erygowana 8 grudnia 1643 na prośbę Jana Koniecpolskiego. Przez wiele lat swego istnienia „przeżywała” zarówno radosne jak i przepełnione bólem chwile.
Przed powstaniem  parafii, Rusiec  posiadał niewielki, drewniany kościół filialny,  należący do parafii św. Andrzeja Apostoła w Restarzewie. Natomiast w 1642 z fundacji Jana Koniecpolskiego wybudowana została  nowa świątynia, również drewniana lecz posiadająca murowany front. Kościół, w którym obecnie spotykają się wierni zbudowany został dopiero w latach 1895-1911. Projekt budynku wykonał Tadeusz Mankiewicz. Z dawnego budynku przeniesiono jednak kilka przedmiotów, do których należą miedzy innymi: chrzcielnica, ambona, krzyż procesyjny i dwie balustrady. Kościół został  konsekrowany 28 kwietnia 1913 roku.
Świątynia była „świadkiem” również smutnych zdarzeń. Podczas I wojny światowej kościół został ostrzelany. Pamiątkę tej sytuacji stanowi wmurowany nad drzwiami wejściowymi do zakrystii pocisk. W czasach II wojny kościół nie funkcjonował. Pełnił wówczas rolę zamknięcia dla ludzi pozbawionych wolności podczas łapanek. Od listopada 1941 roku do stycznia 1945 zmienił się w magazyn na zboża. Parafianie żyli w strachu przed wysiedleniem. Odwagą wykazywali się ci, którzy przychodzili do prywatnych domów, aby przyjąć Sakramenty Święte. Na nielicznych wsiach w tajemnicy nauczano dzieci religii.
Kościół bez względu na to w jakich czasach istniał zawsze stanowił wsparcie i przypominał dom ludziom do niego należącym. Myślę ,że gdyby był osobą i miał charakter tak jak każdy człowiek kościół byłby dumny z tego co wnosi w życie i uosobienie chrześcijan.

Dodatkowe informacje